środa, 20 maja 2015

Don't leave me again - rozdział 4

Jako że leniwe z nas kasztany i bodajże przez dwa tygodnie żaden z nas nie skłonił się do wstawienia jakiegokolwiek rozdziału, jako taki bonusik dzisiaj wstawimy dwa. ALE DOPIERO WIECZOREM, NIE MA TAK FAJNIE.
/Horse

 ROZDZIAŁ 4 

JEAN
Z początku starał się zachowywać jakiś dystans, ale po czasie swobodniej opuścił rękę na jego ramię. Poza tym… już zaczynała mu drętwieć od trzymania jej w górze. - To tutaj – zwrócił się do niego, gdy przed nimi ukazał się przystanek. Zrzucił z nich na spokojnie płaszcz, ale gdy tylko zauważył numer autobusu, który właśnie podjechał, szarpnął Marco za rękę i pociągnął za sobą. Mieli wielkie szczęście, że akurat teraz na niego trafili. Autobus ten nie jeździ zbyt często, a inne zatrzymują się albo za daleko, albo za wcześnie, przez co musieliby jeszcze iść kawał drogi w deszczu. Kiedy jako tako udało im się wcisnąć do pojazdu, stanął przed znajomym, łapiąc się jedną ręką za zwisające coś, którego nazwy nigdy nie poznał. - …Tłoczniej niż zazwyczaj – burknął pod nosem, przybliżając się niebezpiecznie blisko do Marco przez zbyt ruchliwą staruszkę, która knuła coś za plecami Jeana. Z kolejnym przystankiem zrobiło się na tyle tłoczno, że obaj musieli stykać się klatkami piersiowymi, by ustać w miejscu i się nie rozdzielić. – Najwyraźniej tego autobusu nie dotyczy przestrzeń osobista – powiedział nieco głośniej, ze specjalną dedykacją dla starszej kobiety, która nadal szperała po swojej torebce, waląc przy tym go swoimi łokciami.

MARCO
Z jakiegoś powodu ulżyło mu, słysząc podsumowanie Jeana na temat jego ojca. Wyręczył go i powiedział coś, czego Marco nie był w stanie powiedzieć, a po części chował się po kątach. Nie miał mu tego za złe. Jakoś nie chciało mu się słuchać kolejnych wymuszonych tekstów „tak mi przykro” czy pustych słów w stylu „szkoda, że tak się stało”. Tego właśnie po części mu brakowało, gdy rozstał się z Jeanem i był zmuszony do porzucenia z nim wszelkich kontaktów. Zawsze mu wszystko przychodziło z taką łatwością, a Marco miał problem, żeby chociażby się komuś sprzeciwić. Tak jakby… podziwiał go za to. Chociaż czasami taka cecha mogłaby być dosyć kłopotliwa. Szczególnie u Jeana, który jest… dosyć specyficzną osobą, pod względem zawierania znajomości. Chyba że coś się zmieniło od tamtego czasu. Zresztą, był z kimś umówiony. Możliwe, że jest całkiem znaną i lubianą osobą w tym mieście. Nie liczył się nawet fakt, że ta osoba go wystawiła.
Zdziwił się trochę, gdy Jean go zatrzymał. Nie przewidział tego, że ten będzie chciał gdziekolwiek z nim iść, tym bardziej odprowadzić na zajęcia. Dodatkowo padało, ale skoro nie przeszkadzało mu to, że zmoknie, to Marco nie będzie za bardzo zaprzeczał. Nawet się ucieszył, że wyskoczył z taką propozycją. Wiązało się to z kolejnymi minutami, spędzonymi z Jeanem. Przez ten czas może sobie coś przypomnieć. Coś, o czym chciałby podzielić się ze swoim przyjacielem. …Mógł już go nazywać przyjacielem, tak swoją drogą? Trochę się chyba zapędził. Z drugiej strony, dziwnie byłoby mu go nazwać „znajomym”. To nie pasowało do osoby, którą parę lat temu uważał za najlepszego przyjaciela.
- Wiesz, nie ma potrzeby… – powiedział do niego z uśmiechem nieznacznego zażenowania na twarzy, drapiąc się przy tym po głowie. Nie należało to do zbyt przekonujących protestów i właściwie nie miało tak zabrzmieć. Nie miał nic przeciwko, ale jednocześnie nie chciał się narzucać.
Gdy wyszli na zewnątrz, znów uświadomił sobie o nieustającym deszczu. Spojrzał na Jeana, aby się upewnić, czy może chociażby on wziął ze sobą parasol. Gdy nic na to nie wskazywało, pomyślał, że może byłoby jednak lepiej, gdyby przeczekali, ale wtedy ten złapał go za ramię, nie dając mu przez to chwili na zastanowienie się. Przybliżył się do niego, zgodnie z jego poleceniem. Uśmiechnął się do niego, jedną ręką naciągając nieco płaszcz, aby za bardzo nie kapało im na głowę. To wszystko jakoś przywoływało mu wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to byli praktycznie nierozłączni. Nawet się cieplej zrobiło na sercu.
- Chyba niedługo zacznę cię wypożyczać w takie pogody – zażartował w momencie, w którym akurat dochodzili na przystanek. Gdy uwolniono go spod płaszcza, wyprostował się nieco i zaczął przeczesywać swoje włosy. Prawie by się potknął, jak Jean tak gwałtownie pociągnął go w stronę autobusu. Gdyby nie on, to pewnie by go przegapił i musiałby czekać nie wiadomo ile na następny. Chyba dosyć długo zajmie mu przyzwyczajanie się do tego miasta. Miasta, które w zasadzie powinien znać na pamięć.
W autobusie stanął naprzeciw Jeana, łapiąc się z tyłu za rurę. Czy to było jakoś z góry uknute, że ci wszyscy ludzie się zmówili, aby w tej właśnie godzinie tak na chama wepchnąć się do pojazdu? Nagle wszystkim zachciało się gdzieś tą linią jeździć? Bułeczki w monopolowym nie mogą poczekać?
- Tak… trochę – powiedział, czując się trochę niezręcznie przez praktycznie osaczającego go Jeana. Było to jednocześnie dosyć… zabawne. Widzą się dopiero pierwszy dzień, a i tak mogą już coś wspominać. Tak, to będzie udany dzień.
- Jean… - zwrócił się do niego, chcąc przez to dać mu do zrozumienia, żeby tak nie podnosił głosu. Innym osobom zapewne też się taka sytuacja nie podobała, a on wcale jej nie polepszał. Pewnie z kolejnym przystankiem zrobi się nieco luźniej. A przynajmniej miał taką nadzieję. – Jakoś to przebolejesz – dźgnął go po tym palcem lekko w brzuch, a uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. – Chyba cię nie zjem – dodał, mrużąc oczy. Dźgnięcie zamienił w delikatne łaskotanie boku jego torsu. Nie żeby mu się nudziło. Nie żeby chciał odwrócić uwagę Jeana od tego tłumu osób. I nie żeby… No dobra, w rzeczywistości robił to wszystko z premedytacją. Zaprzestał tego, gdy autobus nagle zahamował, zarzucając pasażerami. Marco aż stracił równowagę i musiał podtrzymać się Jeana. Gdy spojrzał w bok, zrozumiał, że to jest akurat przystanek, na którym powinni wysiąść. Złapał go za dłoń i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Od razu udał się z nim pod daszek. Tam odetchnął z ulgą, jakby właśnie dopiero co wyszedł z sauny.
Spojrzał na swoją dłoń, która nadal była spleciona z dłonią chłopaka. Nawet nie zauważył, kiedy do tego doszło. Widocznie w przypływie chwili musiał go złapać w taki sposób. Puścił go, jakby kompletnie nic się nie wydarzyło. Odchrząknął i spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu. Miał zaledwie parę minut do rozpoczęcia się wykładów. Wzrok przeniósł na swojego towarzysza.
- Zamierzasz mnie już opuścić czy idziesz dalej? – spytał, gasząc telefon, którego po chwili włożył do kieszeni swojej kurtki.

JEAN
Mordował babcię wzrokiem, perfidnie również rozpychając się do tyłu. Jednak gdy kobieta zaczęła robić to samo, a do tego trącała go barkiem, wiedział, że gra się zaczęła. Bitwa, którą mogła przeżyć tylko jedna osoba. Albo zwiędłe łokcie babuni, albo Jean. A trzeba powiedzieć, że ten nie zamierza przegrać. Nie należy do osób, które się tak łatwo poddają. Co to, to nie.
- Łatwo ci powiedzieć, ty nie musisz się z nią uże… - powiedział ściszonym głosem, jakby zrozumiał przekaz Marco. Co prawda stał dosyć blisko… a nawet zbyt blisko… niebezpiecznie blisko… tak czy tak, pewnie dla niego zabrzmiało to za głośno, skoro stoi niemalże przy nim. A nie chciał na początku drzeć mu się do ucha, a najgorszym przypadku pozbawiać go słuchu.
Nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie poczuł próbę połaskotania go. Odruchowo drgnął, następnie łapiąc się dłonią za miejsce, które chłopak obrał za cel ataku. Zgiął się w pół, wydając z siebie bliżej niezidentyfikowany, piszczący dźwięk. Z jakiegoś powodu nie lubił, gdy ktoś bez żadnego uprzedzenia go dotykał w taki sposób, tym bardziej w okolicach torsu.
- Po prostu… nie rób tak więcej. – Powiedział, łapiąc Marco za ramię i wpatrując mu się w oczy. Mówił poważnie. Nie wiedział skąd się takowy odruch bierze, ale wie jedynie, że nie lubi, kiedy ktoś ten fakt wykorzystuje. Nagle autobus zahamował, zmuszając pasażerów do gwałtownej zmiany położenia. Ścisnął jego ramię mocniej, wraz z nim cofając się do tyłu. Nie widział na kogo wpadł, ale wiedział – z czego był niezmiernie ucieszony – że dla babci również znalazło się miejsce w tej ciasnej, ludzkiej kanapce. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany, cicho parskając śmiechem. Ma za swoje, stara baba.
Nim zorientował się jednak, że właśnie na tym przystanku powinni wysiąść, czarnowłosy złapał go za rękę i wyprowadził ich za niego. Trochę się zawiódł, nie mógł nawet zobaczyć tej pomarszczonej od starości, a teraz do tego zgniecionej twarzy. Ale kto wie, może kiedyś jeszcze ich drogi się zejdą i znowu spotkają się w zatłoczonym autobusie.
Na zewnątrz szybko wlazł pod daszek, również nie robiąc sobie nic z tego, że ich ręce nadal są złączone. Dopiero gdy Marco go puścił, zorientował się, że to było dość… niecodzienne. To znaczy… nie żeby mu się to nie podobało, bo w końcu przyjemnie jest poczuć bijące ciepło do drugiego człowieka, tym bardziej w taką deszczową pogodę, ale zazwyczaj tak zachowują się jedynie pary. Ewentualnie rodzic i dziecko. Może oni należą do tej drugiej grupy?
Nie myśląc o tym więcej, zmieszał się pytaniem chłopaka. No tak… wszystko pomieszał. Też powinien teraz iść na wykłady wraz z nim, ale… nie, zaraz. Przecież nie powiedział mu, że nie chodzi na architekturę. On tylko nie wspomniał o tym, że też zapisał się na ten kierunek. Tak, sytuacja uratowana. Jean, ty geniuszu.
Rozejrzał się dookoła, ale gdy uznał, że nie może dłużej przeciągać odpowiedzi, schował ręce do kieszeni i powędrował wzrokiem na uczelnię. Jakoś tak… nie chciał przy tym patrzeć na jego twarz, ponieważ mimo wszystko i tak czuje się, jakby go okłamał.
- Tak właściwie to powinienem pójść razem z tobą – w końcu spojrzał się na niego, marszcząc brwi. – No co? Nie spytałeś się, na jaki kierunek chodzę – rzucił niby to z wyrzutami, choć nadal nie wiedział, jak zareaguje na to jego dawny przyjaciel. – A tak w ogóle to już dawno powinniśmy być w sali – nie wiedząc czemu wypowiedział to dość zdenerwowanym tonem. Może był zły na samego siebie. Tak, to musiało być to, ponieważ Marco nie miał nic do zarzucenia.
Wyjął rękę z kieszeni i chwycił za jego dłoń, znowu je ze sobą splatając. Spodobało mu się to. I gdzieś miał fakt, że wtenczas wyglądali podejrzanie. Chciał się nim nacieszyć.

CIĄG DALSZY NASTĄPI. 

9 komentarzy:

  1. Nihdy nie czytam tych krótkich notek, ale kocham Cowboy'a. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszecie super, te przecinki dają mi szczęście. PISZECIE NOWOŽYTNIE

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem anonimem

    OdpowiedzUsuń
  4. JESTEM WASZYM FANEM

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się bo tak szybko dodaliśmy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki słodziutki koniec <3 Kocham Jeana, ten jego charakterek jest rozbrajający! No i czekam na kolejny rozdzialik do wieczora ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Drogie kasztany, gratuluję udanego szturmu na kosmiczne bramy gejozy. Czuję się tu w porządku. Zaklepuje kanapę i zostaje na dłużej c:

    OdpowiedzUsuń
  8. Blog jeszcze żyje? To nie fair zaczynać pisać takie fajne opowiadanie i na samym początku je urywać, łamiecie mi serce... T^T Czekam na Wasz powrót!

    OdpowiedzUsuń